Na przełomie września i października z torbami na plecach, często w rozlatujących się butach na pokrwawionych nogach, z zaciśniętymi pięściami szły kolumny rozbrojonych polskich żołnierzy wziętych do niewoli. Kobiety wstrząśnięte ich losem wystawiały na drogę wiadra z mlekiem, wodą oraz dawały chleb, ale były brutalnie odpędzane przez hitlerowskich konwojentów.

Jedna z takich kolumn wieczorem dotarła do Modliborzyc, wśród jeńców był mieszkaniec Modliborzyc p. Ignac Pietrzyk, który uratował się dzięki pomocy rodziny. Jeńców wpędzono na plac cmentarny przy kościele, a wokół ustawiono kordon wartowników uzbrojonych w karabiny maszynowe. Ponieważ przez cały dzień padał deszcz, a kościół był otwarty żołnierze właśnie tam znaleźli schronienie.

Por. Stanisław Piotrowski z 2 pułku strzelców konnych z Hrubieszowa wchodzącego w skład Wołyńskiej Brygady Kawalerii, podporządkowanej Armii Łódź był uczestnikiem tych zdarzeń,. Został on wzięty do niewoli po bitwie stoczonej pod Tomaszowem dnia 23.IX.1939r. i tak wspomina te chwile: „W kościele panował półmrok. Czerwona lampka oliwna migotała przed tabernakulum. Kołysały się nasze serca, jak płomyk lampki oliwnej. Wielu żołnierzy padło na kolana i żarliwie modliło się o litość i zmiłowanie, o palec sprawiedliwości. Inni usiedli w ławkach i oklapnięci zapadli w bierny bezruch. Ta okropna słota działała dodatkowo deprymująco, jak pogoda w pierwszej połowie września. Wtedy i teraz niebo pomagało mocniejszym. Niemcy oszukali Boga napisem na pasach: Gott mit Uns - powiedział sierżant oparty o węgieł kościoła…” (Gott mit Uns – w tłumaczeniu z niemieckiego – „Bóg z nami”). Kobiety w Modliborzycach wstrząśnięte widokiem polskich żołnierzy przynosiły żywność, zwłaszcza zupy. Kościół w tym czasie opustoszał, a do „życiodajnego źródła” ustawiła się kolejka, która wcale nie malała. Ci co zjedli, ustawiali się ponownie, aby znów dostać zupę od zatroskanych kobiet. „Wydawało się że wszystkie kobiety w Modliborzycach wynosiły ogromne gary i stawiały je pod płotem, w miejscu wyznaczonym przez Niemców, aby pokrzepić zziębniętych, zmaltretowanych żołnierzy.” Posileni żołnierze chroniąc się przed jesiennym deszczem wracali do kościoła. Oddechy tysięcznej rzeszy podgrzewały wilgotne powietrze, po ścianach świątyni zaczęły spływać strumienie skraplającej się pary. Ciszę kościelną przerywały głosy przeciskających się żołnierzy, gdyż żołądki ich reagowały na sowicie okraszone kapuśniaki. „…Zbliżała się północ. Z zakrystii wyszedł proboszcz ubrany w komżę i fioletową stułę. Stanął na stopniach ołtarza. Odwrócił się do jeńców. Bracia moi - drżał mu głos ze wzruszenia - ciężko nas Bóg doświadczył. Nie upadajcie na duchu. Walczyliście o słuszną sprawę, o wolność swojej ojczyzny. Dużo waszych kolegów, przyjaciół oddało życie za tę świętą sprawę. Zginęło również dużo kobiet, dzieci i starców. Niech Bóg osądzi morderców. Bracia żołnierze pomódlmy się za tych wszystkich którzy polegli. Klęknął na stopniach ołtarza i łkającym głosem odmówił „Ojcze Masz” i „Zdrowaś Mario”. Żołnierze wtórowali coraz głośniej. Budzili się śpiący i dołączali swój głos błagalny. Następnie ksiądz zaintonował „Święty Boże..” - kościół zahuczał błagalnym , wyrywanym z głębi serc tysięcznym głosem: „Zmiłuj się nad nami”. Oliwna lampka przed ołtarzem kołysała się, poruszana falą przejmujących głosów, wyrzucanych z zziębniętych gardzieli. – Od powietrza, głodu, ognia i wojny – intonował ksiądz. – Uchowaj nas panie! - głośno wołali pokrzywdzeni. Nie prosili o uchowanie, bo to już się stało. Błagali o karę dla sprawców tego kataklizmu, nieszczęścia i zbrodni. Zmiażdżeni i poniżeni prosili o odwrócenie od nich morowego powietrza, klęski zarazy, głodu i ognia, błagali o wolność (…) Głosy wołających z rozpaczy uderzały w drzwi i okna chałup, zastygłych w nasłuchiwaniu. Grube mury kościoła drgały pod naporem głosów żebrzących sprawiedliwości”. W tym czasie w ciemnych oknach domów ukazywały się zatroskane twarze mieszkańców, tej nocy w Modliborzycach chyba nikt nie spał. Por. Piotrowski wraz z kilkoma kolegami wyszli przed kościół i podeszli pod mur. Po drugiej stronie stał oberlejtnant, który w pewnym momencie spytał kto mówi po niemiecku, zgłosił się rotmistrz. Niemiec powiedział „Teraz jest noc – ludzie chcą spać, odpocząć po pracy. A panowie oficerowie pozwalacie waszym żołnierzom tak głośno śpiewać. To nie jest kulturalne…” Rotmistrz odpowiedział „Przecież pan wpędził nas do kościoła. Kościół jest domem modlitwy, więc ludzie się modlą. Według polskiej kultury nie robi się koszar z kościoła. Ale czy nie moglibyście ciszej? – spytał Niemiec. Rotmistrz odpowiedział - Niestety Polacy modlą się głośno…”. W kościele w tym czasie śpiewano „Jeszcze Polska nie zginęła”, a trzeci kordon otaczał dookoła ogrodzenie kościoła.

Następnego dnia w szarugę jesienną konwojenci niemieccy popędzili polskich jeńców przez Zaklików w dalszą tułaczkę po ojczystej ziemi. W mroźny dzień 6.XI.1939 r. dotarli do obozu Oflag II B w Arwenswalde.

tekst: Urszula Bzdyra, cytowane fragmenty pochodzą z książki Stanisława Piotrowskiego "W żołnierskim siodle"

zdjęcie przedstawia grupę jeńców wojennych przechodzącą przez Janów Lubelski, noc spędzili w kościele w Modliborzycach